6/16/2010

Lato

Lato dziwnie ospałe w tym roku.
Zalewa nas falą upałów by znowu uciekac gdzie przysłowiowy pieprz rośnie i powiewać chłodnym wiatrem z północy.

Mam ochote wyglądac pięknie, czuć sie kobieco, wieszać na sobie kolorowe sukienki, pachnieć świeżymi owocami...tymczasem znowu kalosze nosze, na grzbiecie ciepły sweter i nos w książce.
Z domu się nie moge ruszyć....zimno mnie wciąga pod koc i lutuje na cały wieczór z kanapą. Nie pomagają zachęty: na kawę, na plotki, a może jakieś piwko w ogródku przy Nowym Świecie.

A gdyby słońce zaczęło grzać, a nie tylko wyglądać zza chmury?

Chodzę wpatrzona w punkt przed sobą, odliczam kroki do niepotkniecia się.
Mijam kurtki, płaszcze, śliczne nowe marynarki, bluzki polówki i koszmarne wiskozowe szmatki ze Stadionu.
Pan z korporacji, pani z urzędu, studenci, sportowcy, centralni kloszardzi, mięśniaki z ochrony mienia.
Autobus, klakson, tramwaj dzwoni jak szalony, pośpiesza stojących na torowisku kierowców-handlowców, vespa Pani na szpileczkach, taksówka, karetka, klakson. Śmiech, krzyk, awantura o ostatni łyk piwa.
Uliczne lato w pełni.

Moje wewnętrzne lato uspione, ożywia się w okolicy weekendu.

Przepotwarzam sie w uśmiech, lepsze poczucie swojego ego. Rozciągam szeroko ramiona i sięgam gdzie chce i gdzie moge. Łapię promienie, zieleń traw, ciepło rozgrzanego drugiego policzka, krople rozbitej ramionami wody. Koci grzbiet wyciagam i leniwie sadowię się w samym centrum wszechświata. Odbieram wszystkimi zmysłami kolory letniego przedpołudnia, nateżenie radosnego światła, odgłosy mruczenia miasta, zapach rozgrzanej ziemi, pyłki w moim nosie, kurz, asfalt jak plastelina, koszona trawa i zmęczony pies. Wszystko głęboko wrasta we mnie, usypia na dnie, jest.

Tygodniem ciągnie się moja tęsknota za latem.